To mój pierwszy tekst, więc już w jego pierwszym zdaniu przepraszam, za wszelkie błędy. Wiem również, że dobrze stałoby się, gdyby pierwszy
tekst okazał się wstrząsem, który przyciągnie z powrotem słuchaczy -
czytelników. Dlatego, nieco pudelkowo, głoszę: Mourinho opuści Bernabeu.
Kolejny zawstydzający występ
Realu w Andaluzji rozwiał emocje związane z La Liga 2012/2013. Przewidywalni, nudni,
ociężali „Królewscy” otrzymali szybki prawy prosty od Betisu, który następnie
umiejętnie się bronił i nie pozwolił się zranić (tak, przy golu Benzemy nie
było spalonego).
Marzący o obronieniu tytułu
zespół ma prawo być rozczarowany decyzją sędziego. Ale rozumiałbym takową
sytuację, gdyby to była bramka na 2:1, 3:1 etc. Real, tracąc do Barcelony 8
pkt. przed tą kolejka, wszystkich rywali powinien deptać. Wściekła pogoń za
największym rywalem powinna siać spustoszenie; Betis, Atletico, Valencia…
Wszyscy winni być zdmuchnięci w drodze do bezpośredniej konfrontacji z
Barceloną…
Z szatni Realu wydobywa się
wyjątkowe zimno. Smutny Ronaldo, nieporozumienia z Ramosem, itd. Jasne, futbol
jest w przeważającej większości oparty się na stricte męskich emocjach i
wszelkie konflikty będą powstawać siłą rzeczy. Tylko w drodze do sukcesu muszą
się przekuć w dodatkowy motywacyjny bodziec. W przypadku Realu działają uspokajająco
i refleksyjnie, czego najlepszym przykładem był sobotni, apatyczny mecz.
Liga jest już przez Real
przegrana. I chociaż Madryt będzie się bił z Barceloną o mistrzostwo to jednak
żołnierze Simeone nie wytrzymają tempa narzuconego przez „Dumę Katalonii”. Z
pewnością Real wyda jeszcze z siebie groźne pomruki, być może kolejne Gran
Derbi staną się łupem Realu…
Ale gdybym był kibicem Realu to
tylko ślepa miłość do klubu zmuszałaby do nadziei na odzyskanie tytułu. Kiepska
atmosfera i kiepskie wyniki idealnie przykładają do tego, co dzieje się w obozie
Barcelony, której podczas szaleńczego biegu po tytuły zdarzają się potknięcia;
nie są to jednak potknięcia skutkujące upadkiem; raczej pozwalają włączyć
kolejny bieg. Obrośnięta w dorodne już owoce ogrodu La Masii rozbroiła Levante.
Patrząc w najbliższy terminarz żaden rywal nie przyprawia nerwów. 16 grudnia na
Camp Nou liga zakończy najprawdopodobniej ostatecznie (mecz z Atletico). Chyba,
że Real ostanie się na tronie rządców Madrytu.
Ostatnia, ale jakże ważna
szansa na uratowanie przed katastrofą dla Realu zamyka się w długim na 62 cm,
ważącym 7,5 kg obiekcie ze srebra, który wewnątrz jest pozłacany.
La Decima, czy
też po naszemu Liga Mistrzów w ostatnich latach była dla Realu kochanką
niezdobytą. Dostęp do niej zamykał się za każdym razem niespodziewanie, za
każdym razem wypalając w dumie Realu żrący ślad. Gdy wydawało się, że w
ubiegłym roku w końcu się uda, do karnego podszedł Ramos…
Rozłazi się ten tekst, więc
postaram się w końcu wprowadzić wywołanego we wstępie bohatera. Tegoroczna Liga
Mistrzów obrosła w wielkie widowiska, w epickie wręcz momenty. Odpadnięcie
Chelsea, postawa Szachtara, odpadnięcie City (zgadzam się, to trochę mniej
epickie), postawa Dortmundu, postawa Malagi. Dynamika, poziom emocji,
nieprzewidywalność… I przede wszystkim bardzo dobry poziom piłkarski. Już teraz
wszem i wobec rozgłasza się, i całkiem słusznie, że to najlepsza edycja LM od
lat.
I mamy tu zarysowany
wcześniej obraz Realu. Batalia o 10 triumf będzie z pewnością jednym z
najważniejszych zadań dla piłkarzy Realu. Tylko kto ich do tego triumfu poprowadzi…
Ukułem sobie kilka, wcale nie
spiskowych teorii. Gdyby Mourinho z Realem ponieśli przez zimę jeszcze kilka
klęsk to wielce ryzykowne, czy wręcz beznadziejne byłoby wchodzenie w
decydującą fazę LM z nim na ławce. Czy mający swoją własną definicję dumy
Mourinho stawiałby ją na szali nie mając żadnej pewności czy się powiedzie? Gdyby
w najbliższą sobotę Real nie grał z Atletico, a z Szachtarem, Bayernem, czy
Manchesterem Utd, to przylepianie łatki faworyta Realowi skwitowałbym co
najmniej zdziwieniem. A gdyby Barcelona „pozamiatała” La Liga do końca, co
wiązałoby się ze szpalerem na Bernabeu ? Czy Mourinho by to przetrzymał?
Mourinho z 90 % pewnością
dokończy sezon. Tu rolę główną odegra odszkodowanie (wspomniana duma nie
pozwoli na rezygnację w trakcie rozgrywek) Nawet te „klęski” spisane powyżej
nie usuną go z Bernabeu fizycznie. Chodzi mi raczej o fakt, że Mourinho i Real
rozstają się ze sobą mentalnie. Nić porozumienia między tym co myśli The Special One, a tym, czym kieruje się
ekipa Florentino Pereza (którą nomen omen Mourinho na przykładach Valdano i
Zidane’a stara się zdewastować) rozciąga się coraz bardziej. Przegrana liga i
potencjalne przedwczesne odpadnięcie z Ligi Mistrzów wygaszą chyba sens
kontynuacji misji Mourinho w Madrycie.
W Chelsea odchodził w
podobnych okolicznościach, ale bardziej nasycony. Pokazał światu, że
rywalizacja z Barceloną jest możliwa, jednak obecny sezon wskazuje, że tylko na
krótszą metę. Barca gra cały czas tak samo. Dzisiaj chcąc wygrać z Realem
należy zmusić ich do gry Barcelony, czyli przejęciem przez Królewskich
inicjatywy. Przykład? W meczu z Betisem Real miał posiadanie na poziomie 69%
Jest i inna strona medalu.
Przecież wcale nie mówię, że Real nie zdobędzie Ligi Mistrzów. Jest to wciąż
rozwiązanie prawdopodobne. Wtedy nikt z kibiców nie będzie pamiętał o Sevilli, Betisie…
Nawet triumf Barcelony w La Liga nieco przyblaknie przy powrocie Najlepszej
Drużyny XX wieku na tron Ligi Mistrzów. Ale o porażkach w sezonie, o rzuconych
oskarżeniach, o usłanej wieloma cierniami drodze po ten sukces będą pamiętali
piłkarze, prezes i sam trener. I odejście Mourinho w chwale Pucharu Mistrzów
wydaje się wyjściem najbardziej optymalnym.
Kończąc. Real Madryt to wielki klub, który jest pogrążony w depresji. Aby się z niej wydostać potrzebny jest albo sukces, albo wstrząs. Środki doraźne mogą tylko zamydlić oczy i uśpić czujność, gdy będzie trzeba dokonywać wyborów. Dlatego podskórnie czuję, że ten sezon, bez znaczenia jak się zakończy, będzie dla Jose ostatnim na Santiago Bernabeu. Ja już dziś mówię: Adios, Jose…
Bartosz Marchewka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz